KONIEC.
K O N I E C
K.O.N.I.E.C.
K
O
N
I
E
C
Koniec.. Żegnam.
Delightful ecstasy
wtorek, 12 sierpnia 2014
środa, 2 kwietnia 2014
Raczej niemiła wiadomość..
Witam wszystkich. Na początku chciałem wszystkim podziękować za słowa otuchy i pozytywne komentarze. Za prawie 2000 wyświetleń w ciągu tak krótkiego czasu. Jestem niesamowicie szczęśliwy, że mogę robić to co kocham i dostawać za to jeszcze tak wspaniałą nagrodę. Jesteście kochani. A teraz, nie odwracając już kota ogonem i nie mydląc wam oczu, chcę poinformować że zawieszam bloga na czas nieokreślony.
Jest kilka powodów, chociażby fakt, że za niecały miesiąc mam egzaminy gimnazjalne. Muszę się postarać, albo choć zacząć uważać na lekcjach. Nie mogę, kiedy w głowie zaczynam rozmyślać nad kolejnym jedno-strzałowcem. Muszę też podciągnąć oceny, by dostać się do lepszej szkoły, a w przyszłości osiągnąć coś więcej, niż ciepłą posadkę jako menel.
Po drugie, mam problemy z weną. Napisałem około połowy drugiego rozdziału i nie mam żadnego pomysłu na coś więcej. Poza tym jest on tak denny, że czytając go mam ochotę wyrzucić komputer przez okno.
Po trzecie.. Jest mi ciężko. Nie jestem pewny, czy powinienem pisać o tym publicznie, ale powoli zaczynam sobie nie radzić z samym sobą. Ludzie odchodzą ode mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Czuje się samotny, a to nie jest nic miłego, uwierzcie. Bardzo mi ciężko.. Zacząłem przywiązywać się do osób, które znam z internetu, a to nie sprowadza niczego dobrego.. Uwierzcie, odpowiedź w postaci "to już nie moja wina", na słowa "Cholernie się przywiązałem" okropnie dołują. Zaczynam czuć się tragiczny i w tej swojej tragiczności nie potrafię znaleźć nawet i iskierki nadziei. Muszę wziąć się w garść, bo inaczej zginę, z palcami na klawiaturze.
Problemy rodzinne też są coraz to większe, ale o nich wypowiadać się nie będę. Brak częstego dostępu do internetu również podcina mi skrzydła. Chcę pisać i nie rezygnuję z tego na zawsze, ale nie mogę niestety poinformować was, kiedy pojawią się jakiekolwiek kolejne notki.Dziękuję za uwagę, postaram się niedługo dodać kolejnego one shota, pisanego nie przeze mnie, a przez mojego kochanego Braciszka-Beliala, który jest jedną z niewielu osób, utrzymujących mnie przy zdrowych zmysłach, za co mu dziękuję. A skoro już przy tym jesteśmy: dziękuję również Kasi, za wsparcie i cierpliwość do mnie i moich chorych humorków, oraz Victorowi za to, że tak mooocno mnie wspiera (czasem też bije. :c) i umie poprawić mi samopoczucie głupim "mru".
Już kończe, bo chyba się rozpisałem. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie i nie będziecie mieli mi tego za złe, a kiedy w końcu wrócę, znajdę was w takim samym składzie: Kasi, Chocoo, Emily i Black Jacka, a może nawet i w większym. Dziękuję wszystkim raz jeszcze, a w razie jakichś nieporozumień, po prostu piszcie na maila. Jestem wdzięczny za uwagę. Trzymajcie się. c:
Jest kilka powodów, chociażby fakt, że za niecały miesiąc mam egzaminy gimnazjalne. Muszę się postarać, albo choć zacząć uważać na lekcjach. Nie mogę, kiedy w głowie zaczynam rozmyślać nad kolejnym jedno-strzałowcem. Muszę też podciągnąć oceny, by dostać się do lepszej szkoły, a w przyszłości osiągnąć coś więcej, niż ciepłą posadkę jako menel.
Po drugie, mam problemy z weną. Napisałem około połowy drugiego rozdziału i nie mam żadnego pomysłu na coś więcej. Poza tym jest on tak denny, że czytając go mam ochotę wyrzucić komputer przez okno.
Po trzecie.. Jest mi ciężko. Nie jestem pewny, czy powinienem pisać o tym publicznie, ale powoli zaczynam sobie nie radzić z samym sobą. Ludzie odchodzą ode mnie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Czuje się samotny, a to nie jest nic miłego, uwierzcie. Bardzo mi ciężko.. Zacząłem przywiązywać się do osób, które znam z internetu, a to nie sprowadza niczego dobrego.. Uwierzcie, odpowiedź w postaci "to już nie moja wina", na słowa "Cholernie się przywiązałem" okropnie dołują. Zaczynam czuć się tragiczny i w tej swojej tragiczności nie potrafię znaleźć nawet i iskierki nadziei. Muszę wziąć się w garść, bo inaczej zginę, z palcami na klawiaturze.
Problemy rodzinne też są coraz to większe, ale o nich wypowiadać się nie będę. Brak częstego dostępu do internetu również podcina mi skrzydła. Chcę pisać i nie rezygnuję z tego na zawsze, ale nie mogę niestety poinformować was, kiedy pojawią się jakiekolwiek kolejne notki.Dziękuję za uwagę, postaram się niedługo dodać kolejnego one shota, pisanego nie przeze mnie, a przez mojego kochanego Braciszka-Beliala, który jest jedną z niewielu osób, utrzymujących mnie przy zdrowych zmysłach, za co mu dziękuję. A skoro już przy tym jesteśmy: dziękuję również Kasi, za wsparcie i cierpliwość do mnie i moich chorych humorków, oraz Victorowi za to, że tak mooocno mnie wspiera (czasem też bije. :c) i umie poprawić mi samopoczucie głupim "mru".
Już kończe, bo chyba się rozpisałem. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie i nie będziecie mieli mi tego za złe, a kiedy w końcu wrócę, znajdę was w takim samym składzie: Kasi, Chocoo, Emily i Black Jacka, a może nawet i w większym. Dziękuję wszystkim raz jeszcze, a w razie jakichś nieporozumień, po prostu piszcie na maila. Jestem wdzięczny za uwagę. Trzymajcie się. c:
wtorek, 18 marca 2014
Szkoła III
Nie wierzyłem własnym oczom. I to bynajmniej nie ze względu na to, że moim nowym "kolegą z pokoju" okazał się chłopak, który chciał mnie dziś przelecieć. Zamurowało mnie, ponieważ Chris siedział okrakiem na jakimś drobnym blondynku i brutalnie go całował, zrywając wręcz koszulkę. Przynajmniej jest jeden plus. Mam stu procentową pewność, iż chłopak jest gejem. Będę mógł go szantażować i może dostanę w końcu upragniony spokój. Jest jeszcze opcja, że mnie zabije. Pozbędzie się problemu i zagrożenia. Nie zbyt miła wizja.
- Vinser?! Co Ty tu robisz?- Warknął, zrywając się ze swojego chłopaka, a ja momentalnie spąsowiałem. Nie pytajcie jakim cudem, w ciągu zaledwie sekundy znalazł się tuż obok mnie, szarpiąc za koszulkę i wręcz przyciskając do ściany. Niemalże zawisnąłem w powietrzu, wydając z siebie ciche kwiknięcie.
- Puść. - Skrzywiłem się, po czym zacząłem wyraźnie szamotać. Dziś umrę.
- Alex, chyba pora na Ciebie. Śpij dobrze. - Mruknął, kierując te słowa nie do mnie, a do blondynka. Spojrzałem na niego błagalnie, a mój wzrok mówił "proszę, nie zostawiaj mnie". Moje prośby jednak nie zostały wysłuchane, bo jak szybko tu wpadł, tak szybko wyleciał, żegnając się krótkim "cześć". Jęknąłem bezgłośnie, spoglądając na twarz mojego oprawcy.
- To Ty jesteś tym gnojem? Zamieszkamy sobie razem, będzie słodko. - Warknął, po czym jak zwykłym przedmiotem, rzucił mną o łóżko. Skrzywiłem się, zaraz to kręcąc głową.
-N-nie boję się Ciebie, Chris. Odwal się. - Syknąłem, jednak mój głos zdradzał cały strach, kumulujący się gdzieś wewnątrz. Tak naprawdę wręcz skręcało mnie od środka. Pragnąłem znaleźć się jak najdalej stąd.
- Nie? A powinieneś zacząć. - To mówiąc, przysiadł obok na łóżku po czym unieruchomił mi ręce nad głową.
- Vinser?! Co Ty tu robisz?- Warknął, zrywając się ze swojego chłopaka, a ja momentalnie spąsowiałem. Nie pytajcie jakim cudem, w ciągu zaledwie sekundy znalazł się tuż obok mnie, szarpiąc za koszulkę i wręcz przyciskając do ściany. Niemalże zawisnąłem w powietrzu, wydając z siebie ciche kwiknięcie.
- Puść. - Skrzywiłem się, po czym zacząłem wyraźnie szamotać. Dziś umrę.
- Alex, chyba pora na Ciebie. Śpij dobrze. - Mruknął, kierując te słowa nie do mnie, a do blondynka. Spojrzałem na niego błagalnie, a mój wzrok mówił "proszę, nie zostawiaj mnie". Moje prośby jednak nie zostały wysłuchane, bo jak szybko tu wpadł, tak szybko wyleciał, żegnając się krótkim "cześć". Jęknąłem bezgłośnie, spoglądając na twarz mojego oprawcy.
- To Ty jesteś tym gnojem? Zamieszkamy sobie razem, będzie słodko. - Warknął, po czym jak zwykłym przedmiotem, rzucił mną o łóżko. Skrzywiłem się, zaraz to kręcąc głową.
-N-nie boję się Ciebie, Chris. Odwal się. - Syknąłem, jednak mój głos zdradzał cały strach, kumulujący się gdzieś wewnątrz. Tak naprawdę wręcz skręcało mnie od środka. Pragnąłem znaleźć się jak najdalej stąd.
- Nie? A powinieneś zacząć. - To mówiąc, przysiadł obok na łóżku po czym unieruchomił mi ręce nad głową.
- Pieprz się, słyszysz? Pieprz się. A mnie zostaw w spokoju. - Warknąłem, szarpiąc się chyba zupełnie niepotrzebnie. Uścisk nie zelżał ani na moment, a ja sam tylko się zmęczyłem.
- Żadna sierota nie będzie mi mówić, co mam robić. - Odparł i.. Chyba zauważył że przesadził. Momentalnie moje oczy się zaszkliły, a ja sam odwróciłem głowę by tylko nie zauważył, iż pozwoliłem łzom swobodnie spływać.
- Vinser..
- Puść mnie. - Przerwałem mu, łkając cicho. Chyba był zbyt oszołomiony, by zaoponować, więc po prostu poluzował uścisk, a ja zerwałem się i zacząłem po prostu pakować. Ze łzami w oczach, cały roztrzęsiony. Bez względu na wszystko nie pozwolę, by ktoś mówił o mnie w taki sposób. Schowałem stare ubrania i zarzuciłem torbę na ramie. W tym momencie poczułem silny uścisk na przegubie.
- Nigdzie nie idziesz, Vinser. - Jego spokojny ton wcale nie sprawił, że ochłonąłem. Wręcz przeciwnie. Odwróciłem się przodem do niego i po prostu z całych moich sił pchnąłem go na równoległą ścianę. Oczywiście ledwo zrobił krok w tył, ale dało mi to przewagę. Wyleciałem z budynku i, dosłownie ryknąłem płaczem. Byłem już tak blisko bramki, gdy ktoś z tyłu po prostu złapał mnie w biegu i objął dość mocno. Musiałem przylgnąć plecami do torsu oprawcy, wtulając się weń tym samym.
- Przepraszam. Przesadziłem. Wróć ze mną. - Szepnął, a ja po prostu odwróciłem się i bezsilnie weń wtuliłem. Palce zacisnąłem na jego koszulce, łkając niczym dziecko. Dałem się poprowadzić z powrotem do pokoju. Teraz mój wybuch był, jak dla mnie, dziecinny i głupi. W dodatku pewnie będę jutro chory, bo nie dość, że wyleciałem z mokrą głową, to jeszcze półnagi. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg pokoju, w momencie zwinąłem się w kłębek na łóżku, zaraz to okrywając szczelnie kołdrą. Zasnąłem dopiero, gdy poczułem jak ktoś przytula mnie od tyłu dość mocno. I jakoś nie miałem ochoty oponować.
Autor: Przede wszystkim chcę podziękować za komentarze. które mile łechtają moje ego, o! Jestem mile zaskoczony, że w ogóle ktokolwiek to czyta i w dodatku tak mnie wspiera. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Chcę przeprosić też, za jakość tej notki bo, moim zdaniem, jest kiepska i w dodatku strasznie nudna. Mimo wszystko mam nadzieję, że ta jedna część nie zniechęci was do czytania dalej. Kocham Was wszystkich.
- Żadna sierota nie będzie mi mówić, co mam robić. - Odparł i.. Chyba zauważył że przesadził. Momentalnie moje oczy się zaszkliły, a ja sam odwróciłem głowę by tylko nie zauważył, iż pozwoliłem łzom swobodnie spływać.
- Vinser..
- Puść mnie. - Przerwałem mu, łkając cicho. Chyba był zbyt oszołomiony, by zaoponować, więc po prostu poluzował uścisk, a ja zerwałem się i zacząłem po prostu pakować. Ze łzami w oczach, cały roztrzęsiony. Bez względu na wszystko nie pozwolę, by ktoś mówił o mnie w taki sposób. Schowałem stare ubrania i zarzuciłem torbę na ramie. W tym momencie poczułem silny uścisk na przegubie.
- Nigdzie nie idziesz, Vinser. - Jego spokojny ton wcale nie sprawił, że ochłonąłem. Wręcz przeciwnie. Odwróciłem się przodem do niego i po prostu z całych moich sił pchnąłem go na równoległą ścianę. Oczywiście ledwo zrobił krok w tył, ale dało mi to przewagę. Wyleciałem z budynku i, dosłownie ryknąłem płaczem. Byłem już tak blisko bramki, gdy ktoś z tyłu po prostu złapał mnie w biegu i objął dość mocno. Musiałem przylgnąć plecami do torsu oprawcy, wtulając się weń tym samym.
- Przepraszam. Przesadziłem. Wróć ze mną. - Szepnął, a ja po prostu odwróciłem się i bezsilnie weń wtuliłem. Palce zacisnąłem na jego koszulce, łkając niczym dziecko. Dałem się poprowadzić z powrotem do pokoju. Teraz mój wybuch był, jak dla mnie, dziecinny i głupi. W dodatku pewnie będę jutro chory, bo nie dość, że wyleciałem z mokrą głową, to jeszcze półnagi. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg pokoju, w momencie zwinąłem się w kłębek na łóżku, zaraz to okrywając szczelnie kołdrą. Zasnąłem dopiero, gdy poczułem jak ktoś przytula mnie od tyłu dość mocno. I jakoś nie miałem ochoty oponować.
Autor: Przede wszystkim chcę podziękować za komentarze. które mile łechtają moje ego, o! Jestem mile zaskoczony, że w ogóle ktokolwiek to czyta i w dodatku tak mnie wspiera. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy. Chcę przeprosić też, za jakość tej notki bo, moim zdaniem, jest kiepska i w dodatku strasznie nudna. Mimo wszystko mam nadzieję, że ta jedna część nie zniechęci was do czytania dalej. Kocham Was wszystkich.
poniedziałek, 17 marca 2014
Szkoła II
Zeznania składałem jak w amoku. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje w okół. Byłem przerażony i.. Niesamowicie smutny. Mimo, iż rodzice chlali, nigdy nie życzyłbym im śmierci. I to w taki sposób. Ktoś po prostu wszedł do domu i ich zamordował. Całą dwójkę. Całą moją rodzinę. Byłem sam, całkiem sam. A co, gdybym nie poszedł wtedy do szkoły? A co, jeśli ten ktoś poluje też na mnie? Z pewnej perspektywy to głupie. W końcu kto chciałby wymordować całą rodzinę alkoholików? Ani pieniędzy, ani pozycji. Nic. Odpowiadałem na pytania automatycznie. Jak robot. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, iż łzy po prostu spływają po mych policzkach. Najgorszy chyba był moment, rozpoznania zwłok. Nikła nadzieja, że może jednak nie będą to akurat moi rodzice. Że to nie rodzinę Latwien zamordowali. Bez żadnych uczuć odebrałem wiadomość, iż policja znalazła dla mnie nowy dom. Szybko, a jednak. W końcu byłem niepełnoletni. Nie mogłem zostać bez opieki. Stróż prawa wytłumaczył mi, iż burmistrz usłyszawszy historię chłopca, któremu wymordowali rodziców, tak się przejął, że postanowił mnie zaadoptować. Z tego, co wiedziałem, to mieliśmy miłego "dowódce". Mimo, że ciągle w ruchu. Może to i lepiej? Będę mógł siedzieć cicho w swoim pokoju i nikt nie będzie mi przeszkadzał. Policjant zawiózł mnie radiowozem na piękną, wielką posesję, otoczoną dużym, białym murem. Wysokim chyba na trzy metry. Odetchnąłem ciężko, z twarzą przyklejoną wręcz do szyby. Nie miałem siły nawet podziwiać tego cudownego miejsca. Dom, nie, willa! Potężna, dwupiętrowa. Z balkonami, kwiatami w każdym jednym oknie. W moim domu miałem kwiatki. Albo raczej kwiatka. No dobra, kaktusa. Maleńkiego, wielkości dłoni. Tutaj? Mój kaktus chyba by się popłakał, z powodu towarzystwa. O czym ja myślę?
- Wysiadaj, chłopaku. - Mruknął policjant jak do kogoś, kto tylko przysparza mu kłopotów. Zagryzłem swą dolną wargę, zaraz to uchylając drzwi. Zimne powietrze uderzyło w mą twarz. Wysiadłem. Na drżących nogach ruszyłem przed siebie. I nawet nie wiem, gdy przemierzyłem ten odcinek i przystanąłem tuż przy wejściu. Bardzo niepewnie uniosłem swą rękę, zaraz to naciskając na dzwonek. Stałem tak, pięć minut, dziesięć? Może pół godziny.. Czas.. Gdybym miał go więcej.. Gdybym mógł choć pożegnać się z rodzicami. Pokręciłem swą głową, by wyrzucić nieprzyjemne myśli. Przynajmniej teraz muszę udawać niewzruszonego. Już po chwili drzwi uchyliły się, a w nich stanął starszy pan z wąsem. Taki typowy burmistrz. Jak z atomówek. Gruby, z brodą i okularami. Odetchnąłem dość cicho, gdy gestem zaprosił mnie do środka. Było jeszcze piękniej. Tylko że.. Nie przytulnie. Wszystko było takie zimne.
- Zajmiesz pokój z moim synem. Powinien niedługo się zjawić. A tymczasem możesz się rozpakować. Chodź. - Wesoły ton mężczyzny nie pozwolił mi się smucić. Posłusznie ruszyłem tuż za nim, oczywiście uprzednio zsuwając buty ze stóp. Non stop kroczyłem dumnie z torbą wywieszoną na ramieniu. Choć wciąż z opuszczoną głową raczej nie oznacza "dumnej" postawy. Wspiąłem się na schodach i zaraz to skierowałem się do odpowiedniego pokoju. Zagryzłem wargę, wchodząc doń. Byłem wyraźnie spięty i zmęczony, ale pokój momentalnie postawił mnie na nogi. Przytulny. Bez przepychu jak w poprzednim pomieszczeniu. Z cichutkim westchnieniem przysiadłem na łóżku, odkładając swą torbę na bok.
- Niedługo zawołamy Cię na obiad. Czuj się jak u siebie. - Odparł burmistrz, po czym zaczął grzebać w szafie syna. Podał mi jego koszulkę, dość dużą z resztą. - W drzwiach naprzeciw jest łazienka. Jeśli chcesz, weź prysznic. - Dodał jeszcze, po czym zniknął, zostawiając mnie tym samym samemu sobie. To było.. dziwne. Nie czułem się jak w domu. Nigdy się tak nie poczuję. Z głośnym westchnieniem wziąłem ubrania i zniknąłem w łazience. Szybki prysznic to było to, czego potrzebowałem. Po całym dniu po prostu musiałem odetchnąć. Krople uderzały o me ciało i rozluźniały każdy jeden mięsień. Po kilku chwilach wyszedłem z kabiny i przebrałem się w dużą, ciemną koszulkę oraz bokserki. Zaraz to pojawiłem się w drzwiach i.. Aż przystanąłem w progu. Zupełnie zaparło mi dech. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem chłopaka siedzącego na naszym wspólnym łóżku.
- Ch-chris?!
- Wysiadaj, chłopaku. - Mruknął policjant jak do kogoś, kto tylko przysparza mu kłopotów. Zagryzłem swą dolną wargę, zaraz to uchylając drzwi. Zimne powietrze uderzyło w mą twarz. Wysiadłem. Na drżących nogach ruszyłem przed siebie. I nawet nie wiem, gdy przemierzyłem ten odcinek i przystanąłem tuż przy wejściu. Bardzo niepewnie uniosłem swą rękę, zaraz to naciskając na dzwonek. Stałem tak, pięć minut, dziesięć? Może pół godziny.. Czas.. Gdybym miał go więcej.. Gdybym mógł choć pożegnać się z rodzicami. Pokręciłem swą głową, by wyrzucić nieprzyjemne myśli. Przynajmniej teraz muszę udawać niewzruszonego. Już po chwili drzwi uchyliły się, a w nich stanął starszy pan z wąsem. Taki typowy burmistrz. Jak z atomówek. Gruby, z brodą i okularami. Odetchnąłem dość cicho, gdy gestem zaprosił mnie do środka. Było jeszcze piękniej. Tylko że.. Nie przytulnie. Wszystko było takie zimne.
- Zajmiesz pokój z moim synem. Powinien niedługo się zjawić. A tymczasem możesz się rozpakować. Chodź. - Wesoły ton mężczyzny nie pozwolił mi się smucić. Posłusznie ruszyłem tuż za nim, oczywiście uprzednio zsuwając buty ze stóp. Non stop kroczyłem dumnie z torbą wywieszoną na ramieniu. Choć wciąż z opuszczoną głową raczej nie oznacza "dumnej" postawy. Wspiąłem się na schodach i zaraz to skierowałem się do odpowiedniego pokoju. Zagryzłem wargę, wchodząc doń. Byłem wyraźnie spięty i zmęczony, ale pokój momentalnie postawił mnie na nogi. Przytulny. Bez przepychu jak w poprzednim pomieszczeniu. Z cichutkim westchnieniem przysiadłem na łóżku, odkładając swą torbę na bok.
- Niedługo zawołamy Cię na obiad. Czuj się jak u siebie. - Odparł burmistrz, po czym zaczął grzebać w szafie syna. Podał mi jego koszulkę, dość dużą z resztą. - W drzwiach naprzeciw jest łazienka. Jeśli chcesz, weź prysznic. - Dodał jeszcze, po czym zniknął, zostawiając mnie tym samym samemu sobie. To było.. dziwne. Nie czułem się jak w domu. Nigdy się tak nie poczuję. Z głośnym westchnieniem wziąłem ubrania i zniknąłem w łazience. Szybki prysznic to było to, czego potrzebowałem. Po całym dniu po prostu musiałem odetchnąć. Krople uderzały o me ciało i rozluźniały każdy jeden mięsień. Po kilku chwilach wyszedłem z kabiny i przebrałem się w dużą, ciemną koszulkę oraz bokserki. Zaraz to pojawiłem się w drzwiach i.. Aż przystanąłem w progu. Zupełnie zaparło mi dech. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem chłopaka siedzącego na naszym wspólnym łóżku.
- Ch-chris?!
niedziela, 16 marca 2014
Szkoła I
Nie przepadałem za tą szkołą. Wszyscy byli tacy sami. Tak samo puści. Tak samo bezwartościowi. Tak samo bezuczuciowi. Liczyły się pieniądze i lans. Od tego, jak drogi masz telefon zależało, czy do domu będziesz wracać z uśmiechem, czy z podbitym okiem. W moim wypadku zdecydowanie była to ta druga opcja. Mimo młodego wieku mieszkałem sam. Nie liczę rodziców, którzy przez pryzmat butelki nie raz zapominali o tym, że mają syna. Od dziecka byłem odepchnięty, niechciany. I, co najgorsze, nie wykreowało to ze mnie jakiegoś wojownika, który pokazuje wszystkim, że daje rade. Raz po raz poddawałem się z nadzieją, że kiedyś będzie lepiej, że kiedyś będę miał szansę wrócić do domu bez przemocy, krzyków. Że w końcu ktoś mnie przytuli i powie, że wszystko będzie dobrze. Bo musi, prawda?
Z westchnieniem przysiadłem w ławce z tyłu klasy. Nie musi. Już dawno przestałem w to wierzyć. Rozglądałem się po klasie, raz po raz skubiąc swą spierzchniętą wargę. Nowy chłopak w szkole jak zwykle zrobił zamieszanie. I jak każdy starał się do mnie zrównać z błotem. Już mi to zwisało. Jeszcze pół roku i będę wolny. Nigdy więcej nawet nie spojrzę na tę szkołę pełną debili. Odetchnąłem głęboko, gdy nauczycielka od biologi zaczęła gawędzić z "nowym". Chris, bo tak się ów chłopak nazywał, jak zwykle robił na wszystkich wrażenie. No dobra, na mnie zrobił i z góry zakładam, że na resztę podziałał tak samo. Na oko 180cm, czarne włosy i te bladoniebieskie oczy. Mało spotykane, a jednak. Tak bardzo chciałbym, by zwrócił na mnie uwagę. By to ze mną rozmawiał i by mi poświęcał swój czas. Powiedziałem, że przestałem wierzyć we "wszystko będzie dobrze"? Nie powinniście mi ufać.
- Vinser, mógłbyś podlać kwiatki?- Usłyszałem nauczycielkę, zaraz to posłusznie wstając. Przeszedłem ze spokojem przez klasę i tylko przez jeden moment zwątpiłem w słuszność mych zmysłów. Mogłem dać sobie rękę uciąć, że ktoś musnął mój.. Pośladek. Skrzywiłem się, jednak nawet nie rzuciłem okiem, kto mógł być oprawcą. Miałem to w tyłku. Jak zwykle wody nie było, więc musiałem drałować do toalety, by tylko kochane kwiatuszki miały co pić. Tak, cholera. Kwiatuszki były bardziej zadbane, niż ja.Miałem dość. Nawet nie zwróciłem uwagi, gdy do toalety ktoś wszedł. Dopiero w momencie, gdy muśnięcie dłonią mego pośladka ponowiło się, wręcz pisnąłem.
- Chcesz mieć we mnie przyjaciela, czy wroga? - Usłyszałem szept tuż przy moim uchu. Zadrżałem, krzywiąc się przy tym dość mocno.
- Zależy, czy dobrze obciągniesz. - Dodał, a ja po prostu odwróciłem się i odepchnąłem, jak się okazało, Chrisa na bok, zawartość butelki wylewając wprost na niego. Nie wysiliłem się nawet, by coś odpyskować. Jak torpeda wyleciałem z toalety i wbiegłem do sali.
- Nie miałem jak napełnić naczynia. Kran się zatkał. Ten nowy chłopak.. Chyba udało mu się go naprawić.- Odparłem, w biegu zajmując swe miejsce. Zaraz to rozbrzmiał dzwonek, a ja przerażony zebrałem torbę i rzuciłem się do sprintu. Na moje nieszczęście w drzwiach minąłem się z oprawcą. Patrzył na mnie wręcz z nienawiścią. Wyleciałem w sali, nie zwracając uwagi na ludzi, których trącałem ramieniem bądź torbą. Po prostu biegłem na oślep przed siebie, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego przeklętego budynku. Gdybym wiedział jak to się skończy, rzuciłbym się po drodze pod jakieś auto, poważnie. Wleciałem pędem na klatkę, nie zwracając uwagi na karetkę oraz policję na ulicy. Dopiero, gdy przystanąłem przed drzwiami owiniętymi taśmą policyjną zrozumiałem, że coś może być nie tak.
- Co tu robisz?- Gruby, wielki policjant przystanął tuż koło mnie. W jednej dłoni trzymał jakiś notatnik a w drugiej donata. Skrzyżowałem ręce na piersiach i zagryzłem swą dolną wargę.
- Ty jesteś Vinser? Latwein? - Odparł, a ja oczywiście zrobiłem krok w tył, by resztka pączka z jego ust nie znalazła się przypadkiem na mej twarzy.
- Tak, tak mam na imię. O co chodzi?
- Podaj imiona rodziców.
- Marie i Louis. A teraz proszę mi powiedzieć, czy mogę wejść do domu?- Mruknąłem wyraźnie zirytowany całą tą rozmową.
- Przykro mi, ale Twoi rodzice nie żyją.
Z westchnieniem przysiadłem w ławce z tyłu klasy. Nie musi. Już dawno przestałem w to wierzyć. Rozglądałem się po klasie, raz po raz skubiąc swą spierzchniętą wargę. Nowy chłopak w szkole jak zwykle zrobił zamieszanie. I jak każdy starał się do mnie zrównać z błotem. Już mi to zwisało. Jeszcze pół roku i będę wolny. Nigdy więcej nawet nie spojrzę na tę szkołę pełną debili. Odetchnąłem głęboko, gdy nauczycielka od biologi zaczęła gawędzić z "nowym". Chris, bo tak się ów chłopak nazywał, jak zwykle robił na wszystkich wrażenie. No dobra, na mnie zrobił i z góry zakładam, że na resztę podziałał tak samo. Na oko 180cm, czarne włosy i te bladoniebieskie oczy. Mało spotykane, a jednak. Tak bardzo chciałbym, by zwrócił na mnie uwagę. By to ze mną rozmawiał i by mi poświęcał swój czas. Powiedziałem, że przestałem wierzyć we "wszystko będzie dobrze"? Nie powinniście mi ufać.
- Vinser, mógłbyś podlać kwiatki?- Usłyszałem nauczycielkę, zaraz to posłusznie wstając. Przeszedłem ze spokojem przez klasę i tylko przez jeden moment zwątpiłem w słuszność mych zmysłów. Mogłem dać sobie rękę uciąć, że ktoś musnął mój.. Pośladek. Skrzywiłem się, jednak nawet nie rzuciłem okiem, kto mógł być oprawcą. Miałem to w tyłku. Jak zwykle wody nie było, więc musiałem drałować do toalety, by tylko kochane kwiatuszki miały co pić. Tak, cholera. Kwiatuszki były bardziej zadbane, niż ja.Miałem dość. Nawet nie zwróciłem uwagi, gdy do toalety ktoś wszedł. Dopiero w momencie, gdy muśnięcie dłonią mego pośladka ponowiło się, wręcz pisnąłem.
- Chcesz mieć we mnie przyjaciela, czy wroga? - Usłyszałem szept tuż przy moim uchu. Zadrżałem, krzywiąc się przy tym dość mocno.
- Zależy, czy dobrze obciągniesz. - Dodał, a ja po prostu odwróciłem się i odepchnąłem, jak się okazało, Chrisa na bok, zawartość butelki wylewając wprost na niego. Nie wysiliłem się nawet, by coś odpyskować. Jak torpeda wyleciałem z toalety i wbiegłem do sali.
- Nie miałem jak napełnić naczynia. Kran się zatkał. Ten nowy chłopak.. Chyba udało mu się go naprawić.- Odparłem, w biegu zajmując swe miejsce. Zaraz to rozbrzmiał dzwonek, a ja przerażony zebrałem torbę i rzuciłem się do sprintu. Na moje nieszczęście w drzwiach minąłem się z oprawcą. Patrzył na mnie wręcz z nienawiścią. Wyleciałem w sali, nie zwracając uwagi na ludzi, których trącałem ramieniem bądź torbą. Po prostu biegłem na oślep przed siebie, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego przeklętego budynku. Gdybym wiedział jak to się skończy, rzuciłbym się po drodze pod jakieś auto, poważnie. Wleciałem pędem na klatkę, nie zwracając uwagi na karetkę oraz policję na ulicy. Dopiero, gdy przystanąłem przed drzwiami owiniętymi taśmą policyjną zrozumiałem, że coś może być nie tak.
- Co tu robisz?- Gruby, wielki policjant przystanął tuż koło mnie. W jednej dłoni trzymał jakiś notatnik a w drugiej donata. Skrzyżowałem ręce na piersiach i zagryzłem swą dolną wargę.
- Ty jesteś Vinser? Latwein? - Odparł, a ja oczywiście zrobiłem krok w tył, by resztka pączka z jego ust nie znalazła się przypadkiem na mej twarzy.
- Tak, tak mam na imię. O co chodzi?
- Podaj imiona rodziców.
- Marie i Louis. A teraz proszę mi powiedzieć, czy mogę wejść do domu?- Mruknąłem wyraźnie zirytowany całą tą rozmową.
- Przykro mi, ale Twoi rodzice nie żyją.
Część IV. Ostatnia.
Kolano mężczyzny przeciągu kilku minut znalazło się na moim kroczu, lekko je masując i ugniatając. Boże, byłem tak cholernie czuły na każdy jeden rodzaj pieszczot. Moje policzki przybrały odcień ciemnej czerwieni, a z ust wydobył się cichy jęk. Na wargach chłopaka pojawił się nikły, zawadiacki uśmiech. Zmrużyłem oczy, a gdy poczułem jak jego język wdziera się pod moją koszulkę i zahacza o sutki, aż wygiąłem się w łuk. To było rozkoszne, naprawdę! Już po kilku minutach moja górna warstwa ubrań poszła się jebać, leżąc gdzieś w kącie. Długo czekać nie musiałem, a i spodnie i bokserki poleciały w ślad za koszulą. Byłem zawstydzony moją nagością, niestety właśnie te przemyślenia zostały brutalnie przerwane językiem mężczyzny odnajdującym drogę do mojej męskości. Paznokcie wbiłem w poduszkę, niemalże ją rozszarpując, a biodra uniosłem do góry, w niemej prośbie o jeszcze. Nie czekałem długo, a cały mój członek znalazł się w ustach chłopaka, na co zareagowałem niemalże rozkosznym krzykiem. Rozsunąłem szerzej nogi i zmrużyłem całkowicie powieki, oddając się przyjemności. Moja pozycja nie trwała długo, ponieważ kiedy sąsiad zassał się na członku aż poderwałem się do siadu i krzyknąłem. Złapałem go za włosy i delikatnie je szarpnąłem. Boże, nie wiem jak zdołałem wytrzymać tyle przyjemności. Kiedy poczułem zbliżający się orgazm wygiąłem się w pałąk i wydałem z siebie i tak ochrypły, jęk, zbytnio podobny do krzyku. Moje ciało drgało w spazmach rozkoszy aż nazbyt. Po dłuższej chwili zerwałem się z powodu grzmotu za oknem. W pokoju panował mrok. Byłem sam. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał 03:36. Poderwałem się na nogi i podbiegłem do okna. Nie było śniegu, a co najważniejsze.. Dom z naprzeciwka też zniknął. "Sam, całkiem sam" szeptał głosik. Na drżących nogach zszedłem na dół i otworzyłem drzwi. Jak na zawołanie, nie tak daleko, piorun grzmotnął. Zadrżałem i osunąłem się po ścianie. Sen.. Cudowny sen. Przez myśl przeszło mi, jakby to było zasnąć na wieki. Uśmiechnąłem się do swojego drugiego, nad wyraz mrocznego ja i zebrałem się w sobie. Spokojnym ruchem udałem sie do łazienki. Na mych wargach cały czas widniał uśmiech. Sięgnąłem do szafki po żyletkę, przecież skończyć z sobą w taki sposób było chyba najłatwiej. Powoli usadowiłem się w brodziku prysznica, odkręcając uprzednio gorącą wodę. Jedno cięcie, drugie cięcie, trzecie.. Ile teraz? Krew około rozbryzguje się niczym deszcz. Odwracam głowę w stronę okna i uśmiecham się do zakapturzonej postaci. Wtem ona odchodzi. Umrę.. Umieram.. Umarłem..
Część III
Przymrużyłem oczy, momentalnie wyczułem jak moje policzki płoną w chwili zetknięcia się chłodnych warg mężczyzny z moimi własnymi. Po moim ciele przebiegł delikatny dreszczyk fascynacji pomieszanej z podnieceniem. Mimo że marzyłem o tym od wczoraj (długo,nie? ) to na początku lekko się zawahałem. Podstępny głosik w mojej głowie wyszeptał coś w rodzaju "jak nie teraz, to kiedy". Poddałem się pieszczotą kochanka i delikatnie rozchyliłem wargi, zapraszając go tym do środka.Mężczyzna momentalnie skorzystał z zaproszenia i wsunął język wprost do moich ust. Zacisnąłem dłonie w piąstki, miałem małe doświadczenie w sprawach chociażby pocałunków, toteż pozwoliłem partnerowi zupełnie się zdominować. Nie sądziłem z początku że dojdzie do czegoś więcej, ale w momencie kiedy jego język począł dogłębnie mnie penetrować, po prostu czułem jak ciasne są moje bokserki. Nie przyznałbym się do tego nikomu, ale poważnie potrzebowałem bliskości. Myślałem że wszystko da się złagodzić płaczem czy żyletką, a jednak obecność osoby która cię wysłucha też dawała ukojenie. Nie wiem nawet kiedy począłem oddawać te pełne żądzy i pożądania pocałunki. Przymrużyłem powieki niemalże całkowicie i zza grzywki co jakiś czas rzucałem ukradkowe spojrzenia towarzyszowi. W momencie, gdy ten zjechał z pocałunkami na moją szyję, aż zaniemówiłem i wydałem z siebie coś na wzór westchnienia. Nie wiem nawet kiedy, ale zacisnąłem dłoń na ramieniu mężczyzny. Szyja była jednym z wielu cholernie wrażliwych punktów na moim ciele, o czym oczywiście dowiedziałem się dopiero dziś. Poczułem jak chłopak robi na mym czułym punkcie malinkę i powstrzymałem jęk przyjemności. Szarpnąłem swą dolną wargę i zamruczałem. Sama bliskość chłopaka powodowała u mnie palpitacje serca, nie mówiąc już o tym, co robił w tej chwili. Kiedy ponownie odnalazł moje wargi, nogę umieścił bardzo blisko mojego krocza na co aż zadrżałem. Dłoń z ramienia znów spokojnie ulokowałem na pościeli, którą to nieco zmiąłem w palcach. Zapowiadał się ciekawy poranek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)